Horror
wprowadzenie do gatunku
Nie da się ukryć, że amerykańskie kino grozy XXI wieku to w dużej mierze remaki i japońskich horrorów. "The Ring", "The Eye", „The Grudge”, "Dark Water", "Shutter" – tytuły, które dla laików stanowią reprezentację kina amerykańskiego, to tak naprawdę jedynie popłuczyny (aczkolwiek spełniające swe zadanie) po prawdziwie strasznych horrorach. Azjatyckie pierwowzory to klejnoty w koronie kina grozy ze Wschodu. Dlaczego to akurat Azjaci wyrobili sobie światową markę rewelacyjnych twórców horrorów? Znawcy zwracają przede wszystkim uwagę na koneksje kulturowe. Gatunek ten koncentruje się na psychologii człowieka oraz budowaniu napięcia, filmy często nawiązują do tematyki duchów i poltergeistów, a wiele z nich zawiera nawiązania do religii ludowej m.in.: egzorcyzmy, szamanizm, prekognicja oraz yōkai. Często horror japoński nie jest do końca rozumiany przez widzów z Europy ponieważ odwołuje się dalekowschodnich religii, wierzeń. Religijny mistycyzm, opowieści sięgające czasów walecznych samurajów, silne utożsamianie się Kraju Kwitnącej Wiśni z obecnością sił nadprzyrodzonych – pomieszanie tych składników daje nam w rezultacie twory wizualne, które za każdym razem odnajdują drogę do serc kinomanów. Japoński horror ma źródła wśród opowieści o duchach z okresu Edo i okresu Meiji, które były znane jako kaidan. Ludowe bajki miały wielki wpływ na współczesne filmy, zwłaszcza tradycyjna postać japońskiego ducha. Obecnie coraz większą popularnością cieszą się horrory koreańskie
Zwyżka jakości koreańskiej filmowej grozy nie jest bynajmniej fenomenem ostatnich lat, lecz, po prostu, podczas rzeczonej inwazji azjatyckiego horroru na świat zachodni kraj ten przyćmiony był przez japońskie strachy, które świeciły jaśniejszym blaskiem (a raczej emanowały gęstszym mrokiem). Nie bez znaczenia pozostawały też produkowane masowo przez Hollywood, przeważnie nieudane amerykańskie remake'i bodaj każdego głośniejszego tytułu podpisanego przez sąsiada zza oceanu. Koreę też to spotkało, bo "Opowieść o dwóch siostrach", główny towar eksportowy tamtejszego horroru, a zarazem pierwszy ichni film grozy, który trafił do dystrybucji kinowej na terenie Ameryki Północnej, została parę lat później przerobiona, z, niestety, marnym skutkiem, na "Nieproszonych gości". Ale to od tego tytułu dla uproszczenia datuje się może nie tyle początek bogatej historii koreańskich horrorów (kręci się je tam bowiem od dawna, lecz te sprzed 1990 roku nie są dostępne na domowych nośnikach), co ich zaistnienie w świadomości widza zachodniego.
Proces stopniowego poluzowania cenzorskich obostrzeń, który rozpoczął się pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, sprzyjał rozwojowi koreańskiego kina gatunkowego, a z czasem ograniczenia zniknęły zupełnie. Bodaj pierwszym horrorem, którego sława wyszła poza granice Korei Południowej były "Schody życzeń" z 1998 roku. Lee Choon-yun, producent filmu, zachwycony nowymi możliwościami, podpatrzył, co robili japońscy koledzy po fachu i sięgnął po tradycyjną opowieść o duchach przeniesioną do szkoły dla dziewcząt, ale i skorzystał z prawa do wypowiedzi na tematy społeczne, poruszając kwestie do niedawna na ekranie nieobecne. "Schody życzeń" okazały się kasowym hitem i przez kolejną dekadę wypuszczono jeszcze cztery niepowiązane ze sobą fabularnie sequele. O naśladowczym zacięciu koreańskiego kina grozy na tym etapie rozwoju, jego zapatrzeniu się na zamorskiego sąsiada i pewnym rozdwojeniu jaźni świadczy realizacja już w 1999 roku swojej wersji słynnego "Ringu". Z jednej strony reżyser Kim Dong-bin starał się trzymać fabuły książki Kojiego Suzukiego, przez co jego film jest wierniejszy literackiemu pierwowzorowi niż japoński oryginał, a z drugiej skopiował co atrakcyjniejsze sceny z filmu Nakaty. Po paru sukcesach komercyjnych i artystycznych koreański horror odżył, powstawało coraz więcej filmów grozy, przez co były one bardziej zróżnicowane tematycznie i stylistycznie.